ot cała historia

Dzień w środku tygodnia, pora kurewsko poranna (prawdopodobnie oscylująca
w okolicach 9), przedwiosenne słoneczko razi cię jak ch.. ale przecież
nie założysz okularów bo głupio by wyglądały przy temperaturze 3 czy 4
stopni Celcjusza, w każdym razie niewiele więcej od zera. A odczuwalna
przecież jeszcze niższa bo raz, że wieje jakby to Bóg robił przysługę
tym w samochodach bez turbiny coby szybciej dogonili tych w tymi z
turbinami, bądź w drugą stronę żeby ci w tych z turbinami wolniej
doganiali tych w tymi bez (zależy od której strony się patrzy), a dwa,
że niewyspany jesteś, to i trzęsiesz się cały. Ale kij tam, byłoby
cudownie gdyby nie katar, który masz większy niż Półwysep Arabski,
gdyby nie ból gardła, na który nie pomoże neo-angin bez cukru, gdyby
nie kac, którego dziś nie udało ci się przespać oraz świadomość, że
jesteś niedojedzony a za chwil dosłownie parę pisał będziesz jakieś
kolokwium. Byłoby zatem miło skreślić z listy "oj ponarzekam" chociaż
jedną, małą, pierdoloną niedogodność. O dziwo po burzliwej naradzie,
która wyrządziła spore szkody w twoim zblazowanym organiźmie wybór pada
na walkę z głodem! (Tak, wiem. Taki już jesteś.)
I jakże pięknie wyglądała ta budka sieciowej piekarni Awiteks, zwłaszcza
do momentu gdy wchodzisz tam a kolejka studentów i starszych pań powoduje,
że witki ci opadają. Ale skoro już taki kawał przebyłeś to będziesz
trwał na posterunku niewzruszony. Po 5 minutach stania w owej kolejce
zaczynasz się zastanawiać co ty tu do kurwy nędzy robisz. Po pierwsze
zanim coś do jedzenia kupisz to albo to zczerstwieje albo się rozpadnie.
Po drugie co niby sobie kupisz? Suchą bułkę z makiem? Chleb? Pączka? W
sumie pączek nie wydaje się być zły. Boisz się tylko, że ta cała masa
studentów stoi tu w tym samym celu. Chcą kupić pączka i potem wpierdalać
go na wykładzie z bezpieczeństwa użytkowania urządzeń elektrycznych albo
filozofii miłości nie dlatego, że są głodni ale dlatego, że ileż można
siedzieć na facebooku bądź grać w angrybirds na swoich smartfonach.
Pączki zatem idą jak świeże bułeczki a świeże bułeczki nie idą w ogóle
(paradoks). Paskudna sprawa bo ostatni pączek się ostał, mało tego pączek
średniej wielkości ale całe szczęście to twoja kolej na zakup.
Więc stoisz dumny jak paw, rozglądasz się po piekarni z niepohamowaną
satysfakcją i pytasz się przestraszonej panienki w kitlu:
-Dzień dobry! Czy są pączki? A gdy otrzymujesz odpowiedź
przecząco-wymijającą i przed tobą wyłania się niska postać w fioletowym
moherowym bereciku mówiąca: "dziękuję pani Aniu, że mi pani zostawiła
jednego!", i patrzysz jak owa postać płaci jebane złoty trzydzieści, które
sam skrupulatnie wcześniej wyliczyłeś i zabiera twojego wymarzonego
pączka, czujesz, że zaraz dostaniesz zawału. Panienka w kitlu patrzy na
ciebie wzrokiem jakim każdy z nas patrzył na kota ze Shreka gdy ten
odpierdalał numer ze swoimi w kurwę słodkimi oczkami i proponuje w
ramach rekompensaty oponkę. Czaisz? Oponkę! Więc opuszczasz ten przybytek
diabła i wpierdalając oponkę uświadamiasz sobie, że spóźniłeś się na zajęcia..

Komentarze

  1. Po drugiej stronie ulicy masz spożywczka! Tam zawsze są pączki i świeże pieczywo. POLECAM!!!!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty